Menu:

W przygotowaniu:

-Czytelnia

 
More Info:

Zostały dodane zakładki: Galeria i Mapy

Linki:

arrow Babule
arrow Biłka Szlachecka
arrow Czyszki k. Lwowa
arrow Wołyń

Dezign
(4 Jan 2009)
Validate XHTML 1.0 Strict
and Css

arrow Czytelnia arrow Klezmer z Hanaczowa arrow Wzmianka o Hanaczowie  

ill titleSadownictwo w Hanaczowie !

SADOWNICTWO Hanaczów – była wsią czysto rolnicza, wliczając sezonowych robotników leśnych i rzemieślników, których usługi były również sezonowe. Podstawowym źródłem utrzymania była praca na roli. Rolnicy hanaczowscy, przede wszystkim, nastawieni byli na uprawy zbóż i roślin okopowych. Bydła i trzody chlewnej trzymano niewiele. Specjalistycznych gospodarstw hodowlanych nie było. Dla wielu gospodarzy, poważną pozycję w budżecie domowym stanowiły dochody z sadownictwa. Tej gałęzi produkcji rolnej należałoby trochę słów poświęcić jako, że Hanaczów spośród okolicznych wsi słynął z upraw sadowniczych. W sąsiednich wsiach, jak w Hanaczówce, Stanimierzu czy w Siedliskach – były tez sady. Zajmowały one niewielkie powierzchnie przy poszczególnych gospodarstwach. Natomiast w Hanaczowie. jak chyba nigdzie w okolicy, sady zajmowały stosunkowo dużą powierzchnię w tej rozległej wsi. Do największych sadów należały:  sad folwarczny w przysiółku Zagóra,  sad przy plebanii (w środku wsi),  sady (kompleks) Wójtowiczów,  kompleks sadów w Dolince, sady Michała Rębisza i Dobosza Młode sady, już owocujące, znajdowały się w Kącie i przy gospodarstwach od strony pól „Zagumienki”. Sady były więc nie tylko ozdobą wsi lecz dawały określone dochody ich właścicielom. Były opłacalną gałęzią produkcji. Drzewa owocowe były przeważnie wysokopienne. Najwięcej drzew stanowiły jabłonie (około 70%). Na drugim miejscu były śliwy (około 15%). Grusze stanowiły około 10%. Pozostałe drzewa, jak: wiśnie, czereśnie, orzechy włoskie – stanowiły 5%. Jeśli idzie o odmiany, podzielić je można na dwa rodzaje: 1. Odmiany pospolite. Owoce te nie posiadały większych wartości handlowych, szybko ulegały gniciu. Owoce te posiadały jednak walory smakowe i były spożywane na bieżąco przez mieszkańców, czasami wprost z drzewa. Ponadto drzewa podlejszych gatunków owocowały dwa a nawet trzykrotnie więcej od odmian szlachetnych. Mówiono, że drzewa były oblepione owocami. Określenie takie było bardzo trafne. 2. Odmiany szlachetne. Owoce tych odmian charakteryzowały się bardzo dobrym smakiem. Były dorodne i piękne w wyglądzie. Dobrze przechowywane, nie traciły swoich walorów smakowych nawet do wiosny. Były to swego rodzaju rarytasy. Za takie owoce płacono wysokie ceny. Do odmian pospolitych i półszlachetnych należały, jeśli idzie o jabłonie: papierówki, buraczki, cygany, kołatki, szczepy, granówki, funtowe, reneta pospolita „ogonówka”, cytrynówki, pomarańczówki, ozime, czubki, winniki oraz około5 odmian o ukraińskich gwarowych nazwach, nie przetłumaczalnych na język polski. Do odmian szlachetnych należały: papierówka oliwkowa oraz 8 odmian renet, od szarej począwszy aż na złotej i królowej renet, skończywszy. Do odmian pospolitych grusz należały: dule, wierzbówki, rakówki, cukrówki a także ulęgałki i spasówki. Te dwie ostatnie odmiany owoców rodziły potężne grusze, o rozłożystych koronach. Było też kilka odmian grusz pospolitych, bez nazw. Do odmian szlachetnych grusz należały: bera czerwona-olbrzymia, bera szara oraz konik. Zastrzegam się tutaj, że nazwy odmian jabłoni i grusz mogą być niezgodne z oficjalnym nazewnictwem. Nie jest to lektura fachowa. Nazwy te podano w takim brzmieniu, w jakim występowały w Hanaczowie. Odmiana śliw była jednolita. Były to węgierki Ich wielkość, wygląd i smak uzależniony był od podłoża i nasłonecznienia. Jeśli idzie o orzechy, były dwie odmiany: orzech włoski – papierówka oraz orzech włoski pospolity. Orzech włoski papierówka dawał dorodne owoce. Orzech pospolity miał drobniejsze owoce lecz owoców było znacznie więcej niż na orzechu papierówce. Drzewa owocowe wysadzano przeważnie koło gospodarstw. Stanowiły one większe lub mniejsze sady, na które składały się różne rodzaje drzew, o różnych odmianach. W typowym, takim sadzie rosły więc jabłonie, grusze, śliwy, wiśnie, czereśnie. Pojedyncze drzewa owocowe sadzono też w podwórzach. Najczęściej były to śliwy i orzechy. Zabiegi pielęgnacyjne polegały na wiosennym usunięciu suchych gałęzi i prześwietleniu koron. Był to też okres szczepienia drzew. Do zabiegów sanitarnych należało zeskrobanie zmurszałej kory, malowanie pni wapnem i zbieranie sprzętów, widocznych na liściach Nie przejmowano się, gdy owoce były robaczywe. Wiedziano dobrze, że robaczywy owoc spadnie i w ten sposób, pozostałe owoce, na znacznie przerzedzonym drzewie, będą bardziej dorodne. Była to jakby naturalna selekcja. Drzew nigdy nie opryskiwano środkami chemicznymi. Nigdy robaki nie zjadły wszystkich owoców. Ludzie wiedzieli, że natura da sobie sama radę. Wiosną, gdy drzewa owocowe zaczęły okrywać się kwiatami, wieś przybierała wprost bajkowy wygląd. W niektórych miejscach, tonęła wprost w białych, nieco później – różowych kwiatach. Piękno kwitnących sadów podziwiało wiele ludzi. Byli przecież dziećmi natury. Niektórzy gospodarze, będący posiadaczami określonych sadów, również zachwycali się czarem kwitnących drzew. W głębi duszy, kalkulowali jednak, ile poszczególne drzewo może dać owoców. Kwitnące drzewa obserwowali też dyskretnie kupcy – przeważnie byli to miejscowi Żydzi. Nie przyciągała ich bynajmniej chęć zaspokojenia „potrzeb estetycznych”. Kalkulowali na zimno, jaką cenę można zaproponować za dane drzewo w fazie kwitnienia. Miejscowi Żydzi dobrze znali kieszenie poszczególnych gospodarzy. Potocznie określano, że Żyd siedzi w kieszeni każdego gospodarza. W pierwszym rzędzie zwracali się z propozycją kupna kwiatu na jabłoni do tych gospodarzy, którym groził przednówek lub z innych przyczyn znaleźli się w kłopotliwej sytuacji finansowej. Proponowali bardzo niską cenę, tłumacząc się dużym ryzykiem. Prawdę mówiąc, ryzyko handlowe nie było znowu tak wielkie. W pierwszej części opisu Hanaczowa, przy omawianiu warunków pogodowych, jest mowa o stabilności pogody. Z reguły, przymrozki nie nawiedzały tamtejszego regionu w czasie kwitnienia i po przekwitnięciu drzew. Kupcy żydowscy nie zasypywali gruszek w popiele. Raz, po raz zwracali się do poszczególnych gospodarzy z ofertą kupna owoców na poszczególnych drzewach, podając już nieco wyższa cenę niż za „kwiat”. Z miesiąca, na miesiąc – cena rosła. Najbardziej wygrani byli gospodarze, którzy swoje sady lub poszczególne drzewa sprzedali najpóźniej. Otrzymali oni już godziwą cenę. Owoców zerwanych z drzewa kupcy nie skupowali. Gospodarze też nie mogli przeciągać struny. Mogło się zdarzyć, że wichura strząsnęła połowę owoców. Wypadki takie nie były odosobnione. Nie wszyscy właściciele sadów sprzedawali owoce na „pniu”. Tych gospodarzy było jednak niewielu. Mieli oni możliwość zawieźć owoce w umówione miejsce, np. do szpitala, internatu, sierocińca itp. Wiezienie owoców do Lwowa i sprzedawanie ich detalicznie było połączone z dużymi trudnościami. Po pierwsze – trzeba było mieć małą wagę sklepową. Ponadto, straganiarki i przekupki starały się wszelkimi sposobami zniechęcić takiego „detalistę”. Zaangażowano łobuzów i „batiarów”, którzy mieli bogaty „repertuar” w wykurzaniu niefortunnych konkurentów. Taka próba sprzedania samodzielnie owoców we Lwowie kończyła się nie raz w taki sposób, ze gospodarz wrócił do domu bez towaru i pieniędzy. Owoce były towarem cennym lecz dość kłopotliwym. Z tych też względów, gospodarze woleli sprzedać owoce na drzewie po niższej cenie niż mieć kłopoty ze sprzedażą w mieście po nieco wyższej cenie. Czy sadownictwo było opłacalne? Z całą pewnością trzeba odpowiedzieć twierdząco. W sadzie niewiele było roboty. Pod drzewami rosła bujna i soczysta trawa, którą koszono przeważnie do dojenia krów. Ziemia pod drzewami wykorzystywana była niejako podwójnie. Za owoce na drzewach sprzedane np. w miesiącu czerwcu, otrzymywano średnio od 10-15 zł za jedno drzewo. Opadnięte owoce należały oczywiście do właściciela sadu. Co prawda, sady rodziły obficie co drugi rok. Przy dobrym urodzaju, gospodarz miał drugie żniwa, znacznie łatwiejsze niż te prawdziwe. Nie potrzebował trudzić się w skwarze z sierpem w ręku. W „roku chudym” też było trochę owoców na bieżące potrzeby. Zawsze była za to obficie rosnąca trawa, szczególnie bujna pod drzewami. Owocobranie zazwyczaj rozpoczynało się z końcem m-ca sierpnia, nie licząc odmian wczesnych, tj. papierówek. Drzew odmiany papierówek było na wsi niewiele. Innych wczesnych odmian jabłek też nie było. Były natomiast gruszki wczesnych odmian lecz nie przedstawiały one większej wartości handlowej. Nie nadawały się do przechowania na dłuższy okres czasu. Poprzednio wspomniano, że wieś podczas kwitnienia sadów wyglądała uroczo. Również na początku jesieni, sady jakby zakwitły po raz drugi. Lecz bukiet jesienny był znacznie bogatszy w kształtach i kolorach. Bo na wiosnę był tylko kolor biały i różowo-czerwony. Nie było jeszcze zieleni, stanowiącej jakby tło, jakby podkład pod te jaskrawe kolory. Teraz, tj. w jesieni, na tle ciemno-zielonych liści, czerwieniły się jabłka i gruszki, począwszy od intensywnej czerwieni poprzez wszystkie jej odcienie aż do koloru bordowego. Gdzie indziej, z zieleni wyglądały białe, szare i złote kule jabłek i owalne kształty gruszek. Dalej, wśród gęstego listowia, ledwie dostrzec można kule jabłek i obłe kształty gruszek ledwie różniących się od koloru liści. Jeszcze dalej, przy skąpym listowiu, pyszniły się wszelką tonacją fioletu śliwki węgierki, uznane za najlepsze w okolicy. Spośród listowia rozłożystych orzechów wyzierały niewielkie kulki orzechów, tak wtopionych w tło, że ledwie widocznych. Sady w jesieni, w swej przepysznej krasie, obciążone ciężarem urodzaju, godne były pędzla malarzy. Wielu mieszkańców Hanaczowa twierdziło, że najpiękniejszą porą roku jest właśnie jesień, w swej malowniczej sytości. Dekoracji natura nie poskąpiła. Bo chociaż pola osnute były już jesienną zaduma, to sama wieś w takiej dekoracji była znacznie piękniejszą niż na wiosnę. Trzeba wierzyć tym ludziom. Znali się oni na tym dobrze. Z naturą byli zżyci. Takich sadów, jak w Hanaczowie nie było ani w bliższej, ani w dalszej okolicy. Kupcy żydowscy przystąpili do zbiorów owoców. Znali oni dobrze gatunki jabłek i gruszek. Wiedzieli, co było ich cechą naturalną. W zależności od tego, ustalali kolejność zbiorów i transportu do Lwowa. Przy zbiorze owoców zatrudniali kilkunastu młodych ludzi. Zbiór jabłek i gruszek nie był taki łatwy i prosty, jak by to się pozornie wydawało. W hanaczowskich sadach niewiele było drzew niskopiennych. Przeważały zdecydowanie drzewa o średniej wysokości. Wiele drzew było bardzo wysokich, sięgających nierzadko 10 m i więcej. Robotnik zatrudniony przy zbiorze był zdany na własne siły. Musiał, bez pomocy przystawić drabinę do drzewa, uważając, żeby nie połamać gałęzi i nie strącić owoców. Za strącone jabłko potrącali groszówkę. Zarobek dzienny (około 10 godz. pracy) wynosił od 1 zł do 1,20 zł. Jeden robotnik musiał zerwać od 300-400 kg owoców, tj. jabłek i gruszek; śliwek – około 100 kg. Przy mniejszej wydajności, kazano więcej do pracy nie przychodzić. Na jego miejsce było kilku chętnych. Kupcy, zerwane owoce wozili do swojego ogrodu, układając je w pryzmy. W tym samym czasie, poszczególni gospodarze również zrywali i strząsali owoce, umieszczając je w komorach lub piwnicach. Owoce mogły przetrwać w stanie dobrym aż do przymrozków. Opadnięte lub strząśnięte owoce, suszono w suszarniach. Dla młodzieży była to nie lada frajda. Lubili bardzo przesiadywać przy tlących ogniskach. Szałas z łodyg kukurydzianych, zbudowany na kształt indiańskiego wigwamu, zapewniał przytulność. Proces suszenia trwał od 3-ch do 4-ch dni. W tym samym czasie, niektóre gospodynie gotowały na trójnóżkach, powidła ze śliwek. Powidła gotowane bez cukru. Cukier był za drogi. Do gotowania powideł wybierano owoce bardzo dojrzałe, trochę przemarznięte. Taka śliwka była zupełnie słodka i powstałe z nich powidła nie wymagały cukru. Suszone jabłka, gruszki, śliwki oraz powidła, były jedynymi przetworami, znajdującymi się w spiżarni przeciętnej gospodyni. Handlarze owocami, zwani sadownikami, nie kupowali jedynie orzechów na drzewie. Kupowali orzechy, ale już obrane z łupin. zbiorem orzechów zajmowali się zatem sami gospodarze. Orzechów nie zrywano lecz obijano tykami i cienkimi żerdziami. Sprzedawano je przed świętami Bożego Narodzenia we Lwowie, nie na wagę lecz na setki. Kupcy zgromadzili duże ilości jabłek i gruszek, trzymając je w pryzmach na wolnym powietrzu. Na owoce świeciło słońce, osiadała rosa, padał deszcz a niekiedy śnieg. Takie „leżakowanie” pod gołym niebem poprawiało smak, zwiększało soczystość i jędrność miąższu. Przede wszystkim, przedłużały ich „żywotność”, a to było dla kupców rzeczą najważniejszą. Na przełomie zimy i wiosny, osiągano za owoce ceny najwyższe, Najpilniejszą wtedy rzeczą było wywiezienie jeszcze przed zamarznięciem ziemi, tj. przed gruda – zapasów owoców do Lwowa. Tam mieli wydzierżawione piwnice w nieczynnym browarze. Wiele osób pochodzenia żydowskiego z Hanaczowa, znikło na okres kilku miesięcy. Byli oni zatrudnieni przy sortowaniu i sprzedaży i sprzedaży owoców do punktów sprzedaży detalicznej, tj. do straganów. Skup, przechowalnictwo i sprzedaż owoców – stanowiły dla miejscowych Żydów „wielkie żniwa”. Były one wprawdzie powtarzane co drugi rok, ale taka koniunkturę potrafili oni wykorzystać do końca. Nie zazdrościli tez im producenci, tj. właściciel sadów. Wszyscy byli z takiego obrotu sprawy zadowoleni.
arrow Klezmer z Hanaczowa arrow wzmianka o Hanaczowie