Klezmer z Hanaczowa
Jest to fragment ze wspomnień wybitnego muzyka Leopolda Kozłowskiego ostatniego przedwojennego Klezmera z Galicji urodzonego w Przemyslanach woj.Tarnopolskie.Leopold Kozłowski wspomina mieszkańców Hanaczowa, odwagę oraz ich postawę moralną w czasach zagrożenia.
W lesie była X Kompania 40. Pułku AK; dowodził nią kapitan "Proch", który był żydem. Kiedy spotkaliśmy się po wojnie, spytałem: panie kapitanie, skąd ten pseudonim? A on: "Bo proch po niemiecku to Staub, a ja się nazywam Fryderyk Staub". To był jedyny w AK pluton żydowski, a ja byłem w nim zastępcą dowódcy zwiadu. O tym też można przeczytać w książkach: jednej autorstwa historyka prof. Węgierskiego, i druga - braci Wojtowiczów, którzy zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów świata. Oni też wymieniają "Poldka" - taki był mój pseudonim w lesie. Kiedy uciekaliśmy z bratem, ukryliśmy matkę na strychu i umówiliśmy się, że jak już będziemy w lesie i dostaniemy broń, wrócimy po nią. Ale kiedy wróciliśmy, było za późno - Niemcy ją rozstrzelali. Potem, ze dwa-trzy tygodnie przed wyzwoleniem - już słyszeliśmy artylerię radziecką - broniliśmy wsi Hanaczów, w której chłopi uratowali około stu żydów, starszych ludzi, którzy nie mogli uciekać. W jednej wsi - stu żydów? Może trochę przesadziłem, ale na pewno z sześćdziesięciu- siedemdziesięciu. Zorganizowali to właśnie ci bracia Wójtowiczowie, o których mówiłem, i dlatego dostali Medale Sprawiedliwych, jeden z nich pośmiertnie. Mój brat wtedy chorował i miał zostać w bunkrze, ale zerwał się, bo chciał walczyć. Złapała go UPA i dostał jedenaście ciosów nożem. żywcem go zaszlachtowali. Kiedy byłem w Izraelu, spotkałem dawną koleżankę, Altszylerównę z domu, która mi powiedziała: "Poldziu, ja to widziałam. Zarżnęli go jak świnię, jak psa, rękojeść noża leżała odłamana, a ostrze tkwiło w pępku". Jeszcze kilkadziesiąt dni i dożyłby końca wojny. Był świetnym skrzypkiem.
Powrót do czytelni